Kryptonim yaoi [part III]

3. Czyli co w czasie wolnym porabia wojsko.
Porucznik Maria Ross uparcie walczyła ze snem, ale gdy tylko choć na chwilę traciła czujność, on znów przychodził, tym razem jednak- ze zdwojoną siłą.
Była dokładnie 1:46, a starszy Elric nadal nie opuścił gabinetu pułkownika Mustanga- nic dziwnego więc, że Ross po jakimś czasie straciła nadzieję, że kiedykolwiek z niego wyjdzie.
-Zaprzeczyłabym sama sobie, gdybym nie przyznała, że jednak coś między nimi jest. –mruknęła sama do siebie, między jednym a drugim potężnym ziewnięciem.
-Ta cała operacja o kryptonimie Yaoi, wymyślona przez Havoca i Brosha z początku wydawała mi się zwykłą stratą czasu. No bo przecież, co nam do tego? Ale jednak z drugiej strony… Ludzka ciekawość nie zna granic, a my jesteśmy tego najlepszym przykładem.
Chwila ciszy, która nastąpiła po wypowiedzianym zdaniu była tylko po to, by obolała pani porucznik zmieniła pozycję z siedzącej na ‘’prawie’’ stojącą.
-No już, chłopaki, zbieramy się! –zaczęła potrząsać ramieniem Jeana Havoca, jednak ten ani drgnął- nieco rozzłoszczona podeszła więc do swojego kompana, sierżanta Brosha z zamiarem mocnego uderzenia go w twarz, jednak ten natomiast, ku jej wielkiemu zdumieniu, zaczął mamrotać coś przez sen.
-Nii-san, nie bij mnie w twarz… Nie tak mocno! Przecież i tak wiesz… I tak wiesz, że podnieca mnie tylko i wyłącznie widok silnej ręki Marii Ross… I nie, wcale nie jestem masochi…
Pani porucznik odskoczyła od sierżanta w mgnieniu oka, najpierw zatykając uszy, później dotykając lodowatymi palcami swoich policzków. Z pewnością płonęły.
-A niech Cię szlag, Brosh! –musiała kogoś obudzić, a skoro do mamroczącego zboczeńca podchodzić nie miała zamiaru spoliczkowała osobę, która leżała najbliżej niej: był to chrapiący w najlepsze Fuery. Gdyby nie to, że włożyła w to uderzenie całą swoją wściekłość na Brosha, to biedny, niczego nieświadomy kolega nie musiałby mieć teraz nastawianej szczęki, nic więc dziwnego, że swoim krzykiem obudził przynajmniej pół korytarza.
-Cii, spokojnie, tylko nie wrzeszczcie, tylko nie krzyczcie, Fuery! –porucznik niewiele myśląc włożyła pięść do ust biednego poszkodowanego, na co ten zaaragował płaczem.
-Zamknijcie japy, po spieprzycie całą misję! –zagrzmiał nagle całkowicie rozbudzony Breda zza pleców kobiety- jego tubalny głos był niestety jeszcze głośniejszy niż agonia Fuery’ego. Właśnie obudzony Jean natomiast nie za bardzo obeznany w panującej sytuacji zdzielił wszystkich po kolei, jednocześnie wrzeszcząc jak opętany.
-I kto tu niby psuje misję?!
-Zamknij się, idioto!
-Co poradzę, że mnie boo-ooli –żalił się Fuery.
-Zaraz wam wszystkim przyleję, jeśli w tej chwili się nie uspokoicie!
-Baka! Baka! Baaaaaka! ~darł się w niebogłosy Farman.
Nocna bitwa trwałaby zapewne do rana, gdyby nie trzask pewnych drzwi- po tym odgłosie wreszcie nastąpiła upragniona cisza, spowodowana po części niemym przerażeniem, ale też zdezorientowaniem z powodu widoku dwóch mężczyzn, którzy właśnie pokazali się w przejściu. Obydwoje, jakże wszystkim znani, mieli na sobie jedynie część ubrań- wzrok młodego błądził po wszystkich twarzach, natomiast oczy ciemnowłosego nadal pozostawały zimne i nieprzeniknione.
-Zupełnie jak dzieci… -burknął Edward.
-To co, Stalowy. Zrobimy z nimi porządek? –dodał Roy z uśmiechem, podnosząc rękawiczkę z okręgiem transmutacyjnym w górę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz