Kryptonim yaoi [part II]

2. Całkowicie ‘’nie’’spodziewane wyznanie.
-Idioci! Co mnie podkusiło, żeby pomagać wam w tym posranym planie?! Przecież to nigdy nie wypali! Stracę pozycję, popularność, licencję…
-Ross, moglibyście się tak nie drzeć? Przypominam Ci, że sama chciałaś sprawdzić czy oni… oni…. Sama wiesz!
-Sami podnosicie głos, poruczniku! A co jeśli…
Ściszyła głos zauważając wychodzącego zza rogu Edwarda; ten jednak nic nie robił sobie z przed chwilą zasłyszanej rozmowy, szedł nadal wolnym krokiem, z rękami luźno ułożonymi w kieszeni. Tak odprężony podszedł do milczącej już grupki.
-Yo.
-Postępujemy nadal zgodnie z wcześniej ustalonym planem Ed-kun –zaczęła porucznik Ross, nawet nie odpowiadając na powitanie młodego Elrica. -czekamy aż z gabinetu wyjdzie porucznik Hawkeye- wiemy, że Ci rangą wyżej od nas mają sporo pracy przed odnawianymi egzaminami, które zbliżają się wielkimi krokami; ponadto, doszły nas słuchy, że kochany, zapracowany porucznik Mustang odebrał klucze od ochroniarzy, co mówi chyba samo przez się. Dlatego ty spokojnie wkraczasz do akcji i robisz swoje. –zmarszczyła brwi, starając się ze wszystkich sił by wypowiedziane przed chwilą słowa nie brzmiały ani trochę dwuznacznie –Naszym zadaniem jest tylko aby nikt Ci nie przeszkodził. –zamarła w pół słowa, gdy drzwi od gabinetu pułkownika otwarły się z hukiem.
-Tak, zajmę się papierami Roy, tylko powiedz tej swojej nowej wybrance żeby nie pokazywała się więcej w centrali, wiesz… jeszcze nikt nie wie jak bardzo jesteście do siebie przywiązani…
-Czy wy mnie szantażujecie, poruczniku?! –dało się jeszcze słyszeć zza ściany.
Riza uśmiechnęła się delikatnie, a następnie odwróciła się na pięcie, mało co nie zderzając się z grupką żołnierzy czekających pod gabinetem pułkownika. W desperackiej próbie złapała filiżankę jednak stosik dokumentów, dotychczas spoczywający na jej ramionach, rozsypał się po całym korytarzu.
-Widać… ważna sprawa do pułkownika Mustanga. –na jej bladą twarz wykwitł rumieniec, gdy uświadomiła sobie, że zebrani usłyszeli jak wymienia ‘’uprzejmości’’ z Roy’em, mało tego! Że nazywa go po imieniu, całkowicie ignorując stopień.
-Och tak, poruczniku. My na dłuższą chwilę. –Fuery zasalutował, pomagając Rizie posprzątać papiery; gdy skończyli Hawkeye wstała, i już miała iść dalej, gdy nagle zatrzymała wzrok na Stalowym –przyglądała mu się lustrując go od stóp do głów, a po chwili przybrała swój zwyczajny, służbowy fason. Wszelka ciekawość czy zainteresowanie wyparowało w mgnieniu oka, a na miejsce tych, jakże niecodziennych zachowań widywanych u pani porucznik pojawiło się szybkie zasalutowanie i oddalenie się od miejsca spotkania.
Tak… Ten tydzień był naprawdę spokojny- dobrze powiedziane. Był. Bo już nie będzie gdy wkroczę do gabinetu pułkownika.
-Puk puk. –rzekł Edward swoim normalnym tonem, jedynie siłą woli utrzymując nerwy na wodzy.
-Czego znów chcecie, poruczniku? Nie widzicie, że jestem zajęty? –Roy podniósł wzrok znad sterty dokumentów, a po chwili dodał już ciszej, chłodniej. –To ty, Stalowy. Po co przyszedłeś?
Chłopak przekroczył próg gabinetu, zatrzasnął drzwi, które o mało nie wyleciały z zawiasów, zrobił jeszcze jeden krok na przód, natomiast pułkownik obserwujący zachowanie chłopaka zdał sobie sprawę, że jeszcze nie widział tak dziwacznego uśmiechu malującego się na twarzy Elrica, co pomijając okoliczności było nader dziwne. Jeden krok. Dwa. I jeszcze jeden…
-Przyszedłem Ci wpieprzyć. Zadowolony? –i nie czekając na odpowiedź, a już na pewno nie na optymistyczną wymierzył silny cios lewym sierpowym, uderzając niczego nie spodziewającego się Mustanga prosto w twarz. Chłopak nigdy w życiu nie widział na zawsze opanowanej twarzy pułkownika tyle bezradności, bólu i bezsilności- zapewne będzie pamiętał ten wyraz twarzy do końca swojego życia. Roy z łatwością mógł odparować ten cios, był przecież o wiele silniejszy i lepiej zbudowany od Edwarda; gdyby choć trochę się przyłożył… Mógłby zetrzeć na proch wściekłego buntownika. Dlaczego tego nie robił? Nie kiwnął nawet palcem! Nie podniósł swej płomiennej rękawicy!
-E, na co czekasz, tchórzu? Walcz, bakayarou! –buchający Edward wyrzucał te wszystkie obelgi z prędkością karabinu maszynowego, a bezczynność pułkownika tylko podsycała jego nienawiść. Uderzał ciemnowłosego raz po raz, choć i jego ataki w miarę upływu czasu słabły. Teraz nie był już wściekły- był zrozpaczony.
-Może porozmawiacie, Stalowy? –szepnął dalej nie wzruszony Mustang, a Ed mógł tylko przypatrywać się gęstej, brunatnej cieczy obficie spływającej po łuku brwiowym pułkownika.
-Niby o czym mamy porozmawiać, idioto?!
-O tym co Cię gnębi. Chyba po coś tu przyszedłeś.
-Nie jesteś żadnym psychologiem, żeby prawić mi takie kazania, durniu!
-Ale jesteś małym dzieckiem, a dzieci powinny słuchać się starszych.
-Dobrze, skoro chcesz znać odpowiedź! Wiesz, dlaczego tu przyszedłem? Żeby zbić Ci tę mordę! Wiesz, wiesz dlaczego? Bo cię nienawidzę! NIENAWIDZĘ! Za wszystko co mi zrobiłeś, co mi robisz nadal, nienawidzę! Nienawidzę! Nienawidzę!
Edward w głębokim, wręcz przerażającym stanie pomiędzy wściekłością a histerią miotał się po gabinecie Roya, a właściciel pokoju, delikatnie mówiąc, zmasakrowany, jak gdyby nic siedział na swoim fotelu, pozwalając chłopakowi dosłownie na wszystko. Zdecydowanie nie był już dawnym pułkownikiem Mustangiem, w obecnej sytuacji nie mógł pozwolić sobie nawet na uszczypliwe uwagi i komentarze, którymi zaszczycał swojego podwładnego. Mógł tylko siedzieć, zrzucić maskę oziębłego, kochającego kobiece towarzystwo Roya, i słuchać. O dziwo, na nic więcej nie starczyło mu odwagi.
-Ty gnoju! Podły śmieciu! Padalcu! Tchórzu! Wyzyskiwaczu! Zboczeńcu! Idioto! Durniu! –złote oczy Edwarda były jego jedynym wskaźnikiem wściekłości, gdy chłopiec wypluwał w szale te wszystkie oskarżenia.
Jak to kiedyś Mustang zgrabnie ujął, w tych tęczówkach czaił się płomień, który w nielicznych sytuacjach pokazywał swoje prawdziwe obliczę. Swoją prawdziwą, niszczycielską naturę.
-Kłamco! Podły, cholerny kłamco! I niby ty śmiesz zająć stołek Fuhrera?! Gnoisz mnie niemal nieustannie, sprawiasz, że przestaję chcieć czegokolwiek! Każesz wykonywać mi brudną robotę, podczas gdy ty wysiadujesz w swoim gabinecie, opijając się z panienkami! Dlaczego mi to robisz?! –pełen zawziętości ton głosu Eda załamał się całkowicie, a sam chłopak spuścił głowę- stojąc na środku pokoju poczuł się nagle niewiarygodnie samotny.
-Dlaczego za każdym razem gdy mi dogryzasz, nie potrafię przestać o Tobie myśleć? Dla… Dlaczego ciągle widzę Twoją twarz? –umilkł, a po jego rozpalonym policzku pociekła pojedyncza, samotna łza.
-Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?!
Po czym rozpłakał się na dobre; tego jednak było już za wiele dla nadal siedzącego w bezruchu ciemnowłosego- gdy tylko usłyszał pierwsze spazmy szlochu i jęki wydostające się z ust ciemnowłosego, gdy tylko zauważył emocje targające tym drobniutkim ciałem, nie wytrzymał. Cierpliwość już i tak została wystawiona na próbę. Zbyt dużo wycierpiał- zarówno on jak i Edward. Zbyt dużo stracił!
Powolnym, chwiejnym krokiem podszedł do chłopca, jednym sprawnym ruchem dłoni przygarnął go w swoje ramiona i tak, jak ojciec cierpliwie wysłuchuje usprawiedliwień syna, tak on, Roy Mustang pokornie stał, czekając aż Ed przestanie płakać. W pewnym momencie przyłapał się na tym, że jego palce mimowolnie błądzą po gorącym ciele chłopca jednocześnie padając każde nowe zagłębienie. –od razu skarcił się za takie zachowanie, odskakując od kompletnie zdezorientowanego Edwarda. Musiał się jeszcze powstrzymywać, musiał to zrobić dla Niego.
Stał tak jeszcze przez chwilę, upajając się samym zapachem Stalowego, by po chwili znów wziąć go w ramiona i odstawić na blacie biurka- było to bowiem jedyna niezagracona płaska powierzchnia. Delikatnie, niemal z czcią położył chłopaka na plecach, zaś sam ulokował głowę na podbrzuszu, nogi wplatając w jego drżące kończyny.
-A teraz pozwól, że odpowiem na Twoje oskarżenia, którymi mnie tak brutalnie uraczyłeś, chibi. –szepnął, oczekując zdrowej reakcji alchemika; tak, właśnie tego pragnął! Ale nic takiego się nie stało- Elric, zamiast nawrzeszczeć na pułkownika bluzgając na wszystko co się ruszało w promieniu kilku kilometrów z niedowierzaniem wpatrywał się w ciemne oczy Roya,  nie odzywając się ani jednym słowem. Jednak to wcale nie pomagało, z ubolewaniem stwierdził Mustang.
-Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta, Stalowy. Ponieważ Cię kocham. Od dłuższego z resztą czasu. Nie nienawidzę. Kocham. –powstrzymując cisnące się zewsząd łzy wplątał palce w lśniące, złote włosy chłopca. –Ale pomyśl, co by się stało gdyby ktoś się o tym dowiedział? Za jakiego człowieka by mnie wtedy mieli? Dlatego musiałem kryć się z tym uczuciem, myślałem, że jeśli znienawidzisz mnie jeszcze bardziej, to będziesz chciał odejść z Centrali, że nie będę musiał Cię nigdy więcej widzieć. Samolubne, prawda? Ból był jednak zbyt głęboki, nie do zniesienia. Myślisz, że łatwo było mi Ciebie cały czas ranić? Przez ten cały czas? To było przerażające; okropne! Nigdy nie doznałem takiego uczucia, i, uwierz, nigdy więcej nie chciałbym go czuć. Gdybyś dzisiaj nie przyszedł, nie wytrzymałbym… i stało by się coś strasznego. Ludzie zaczęli by węszyć… A Riza… Ona już coś chyba podejrzewa, sam wiesz przecież, jaka ona jest. I to jest najgorsze… Ed?
Mustang zdał sobie sprawę, że od jakiegoś czasu prowadzi monolog ze samym sobą –niechętnie oderwał więc ręce od pracy, jaką było gładzenie policzka chłopca, i przeniósł je na drżący podbródek. Stalowy znów płakał.
-Ed-kun, powiedz coś… Proszę. Błagam, powiedz coś. Odezwij się!
Chwila ciszy była niemal nie do zniesienia, cud Boży więc chyba sprawił, że została tak szybko przerwana.
-Ja… Ja wcale nie jestem niski.
Płomienny alchemik uśmiechnął się w odpowiedzi, a po chwili złożył na ustach Stalowego długi pocałunek- pełen tego, czego nie mogły przekazać żadne słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz