Z góry bardzo przepraszam wszystkich czytelników, ale od dziś- obiecuję, z ręką na sercu- będę wstawiała posty raz na tydzień. Zapraszam więc do oceny, tej pozytywnej ale także negatywnej; wszystkie pomogą mi wyeliminować z mojego warsztatu ewentualne błędy. Dobra, koniec gadania, zapraszam do czytania! ///Rose.
.......................................................................................................................................................................................................................................................................
Odskakuje ode mnie ze zwinnością godną pozazdroszczenia, niezdolna już do jakiegokolwiek kolejnego ruchu.
-Pamiętaj. –szepcze
między jednym a drugim nieopanowanym oddechem. –Zawsze masz wybór.
Jeden. Dwa. Trzy.
Znowu liczę oddechy, tym razem jednak nie swoje, jej są bardziej interesujące.
Pociągające.
Sześćdziesiąt sześć,
siedem, osiemdziesiąt dwa… Dalej nie umiem. A może umiem, ale nie pamiętam?
Chcę, ale nie mogę? Nie. Nie znam odpowiedzi.
Zasypiam w
towarzystwie dwóch bijących serc, z czego jedno wybija szaleńczy rytm. Czuję
pod skórą, jak osiąga swój limit, jak szamocze się, jak tłucze o żebra. Gdy się
budzę jest już tylko jedno. Całkowicie Złamane.
***
Od feralnego spotkania
minęły dwa miesiące, a ja nadal nie mogę się pozbierać. To nie tak, że nie
chcę, że nie próbuję; coś w środku, we mnie rozkazuje mi zaprzestania tych
nieustannych prób, karze mi żyć dalej z tym dziwacznym uczuciem. Tęsknotą?
Z panną Mai widzę się
codziennie, na przerwach między jedną a drugą lekcją w liceum. Mijamy się na
korytarzu bez żadnego słowa, ale gdy nasze oczy choć na chwilę się spotykają to
bolesne, nadal niezidentyfikowane uczucie daje o sobie znać. Dziwnym jest dla
mnie fakt, że ona poprawnie funkcjonuje, jeszcze dziwniejszym, że ja w ogóle
żyję. Teraz oddychanie, czy chociażby zwykłą rozmowa jest na wagę złota;
Jakbym za chwilę miała to wszystko bezpowrotnie stracić. Dziwne, prawda?
Jednak największym
szokiem jaki doznałam było to, że mężczyźni nadal się za mną oglądają. Parszywi
zalotnicy, naiwni flirciarze. Głupia, a ja myślałam, że do końca życia będę
nosiła w sercu nalepkę z napisem: Nie podchodzić.
A jednak się myliłam.
Codziennie słyszę
głosy, to ona, to Kira, ta laska, którą interesuje się największe ciacho
naszego rocznika. Kevin przyjechał z Ameryki, Kevin jest piękny, Kevin jest
wspaniały. Dlaczego akurat nią? Nie jest wyjątkowa, ani tym bardziej jakoś
szczególnie urodziwa. Dlaczego akurat ona?
Nie słucham ich, nie
interesuję się tym. Jedyne, co nieustannie błądzi w moim umyśle to słowa panny
Mai, dudniące w głowie od dwóch miesięcy. Pamiętaj, zawsze masz wybór. To
jedno, jedyne zdanie staje się moim mottem, z którego, o ironio, nie udaje mi
się skorzystać. Jestem taka naiwna…
Dlatego nie
interweniuję gdy pewnego deszczowego popołudnia, zaraz po lekcjach wychowania
fizycznego Kevin Wspaniały prosi mnie, bym zaczekała na niego w szatni.
Posłuszna, niczym mały cielak daję się wprowadzić w kozi róg, bez słowa
pozwalam się rozebrać do naga, nie odzywam się też gdy postanawia zabawić się
moim spustoszonym ciałem, jak maskotką, pustą lalką. Dlaczego? Bo jestem nikim
więcej, jak tylko wydrążonym cieniem człowieka, osobą, którą motto o nazwie:
Wybór, zostało brutalnie odebrane. Wraz z dziewictwem, szczęściem oraz
wolnością w podejmowaniu jakichkolwiek decyzji.
-Baw się do woli.
–szepczę powstrzymując cisnące się zewsząd łzy. – Kiedyś Ci się znudzi.
***
A jednak mu się nie
znudziło.
Od pięciu lat
wychowuję dzieci Kevina, jego dwie córki oraz chłopczyka. Mieszkając w jego
bogatym domu sprzątam jego pokoje, jego rzeczy; zajmuję się tym wszystkim, bo w
liceum coś zostało mi odebrane. Gdybym się teraz sprzeciwiła to nic by nie
dało, ale wtedy… Wtedy miałam jeszcze szansę, o tak, mogłam to zrobić…
-Idę do pracy, dzieci
są w przedszkolu. Zostało jeszcze jedno pranie, obiad mam rozumieć będzie jak
wrócę z pracy. –jego głos przerywa natłok myśli. Odwracam się, niemal
mechanicznie, po czym szybkim, wyćwiczonym ruchem całuję go w policzek. Utarty
schemat, co dnia taki sam: zajmowanie się domem, całowanie Kevina Wspaniałego
przed wyjściem do pracy, całowanie Kevina Wspaniałego po pracy, całowanie
Kevina Wspaniałego w łóżku. Jestem szczęśliwa. Mam dom. Dzieci. Męża.
Po pięciu minutach
bezczynnego siedzenia na drogiej sofie słyszę dzwonek do frontowych drzwi.
Pewnie zapomniał kluczy do samochodu- myślę, naciskając klamkę. Ale o dziwo, w
przejściu nie zauważam wielkiego, umięśnionego mężczyzny.
-Mogę wejść? –pyta
znajomy głos. Za bardzo znajomy.
Coś w moim sercu
niebezpiecznie drga, jak ptak uwięziony w klatce, a ja dopiero po sekundach
odrętwienia zdaję sobie sprawę, że takiego uczucia nie doznałam od pięciu lat.
Od tamtego feralnego dnia.
Zasiadam przy stoliku
wraz z panną Mai, następnie między jednym a drugim łykiem mrożonej kawy kobieta
opowiada mi historię swojego życia. Tak, jak to robią przyjaciółki, prawda?
-Wyszłam za przystojnego
biznesmena, kilka miesięcy później dostałam doskonałą pracę w centrum, kontrakt
mam podpisany na pięć lat.
Słucham jej czystych,
niezwykle dźwięcznych słów z uwagą, jednak wiem tak naprawdę, że pogawędka o
pracy i szczęśliwym życiu nie jest jej głównym celem. Rzeczywiście, chwilę
później milknie, a ja, zdezorientowana i skrępowana zarazem czekam na dalszy
rozwój sytuacji.
-Jesteś szczęśliwa?
Pragnę odpowiedzieć,
że tak, zapewnić, że życie rodzinne u boku bogatego mężczyzny dobrze mi służy,
że czuję się spełniona. Jednak nie potrafię wydobyć żadnego głosu.
-A jednak nadal masz w
sobie to coś. –szepcze przerywając ciszę. Przygląda mi się uważnie spod
przymrużonych powiek, tak jak to czyni zawsze gdy się nad czymś mocno
zastanawia.
-Co?
-Jak to co? –wybucha
perlistym śmiechem, następnie odchyla się nieco do tyłu pozwalając burzy włosów
swobodnie opaść na fiołkowe oparcie. –Jak to co? Masz wybór.
Nie, nie mam. Już nie!
Jak powiedzieć to na głos?
Powoli, ostrożnie
schylam się nad aktualnie zdezorientowaną panną Mai, pozostawiam na jej pełnych
ustach namiętny pocałunek. Nie obchodzi mnie teraz to, że obie mamy mężów,
dzieci, dom. Ważna jest teraz tylko ta chwila, jej zwinne, delikatne palce,
loki łaskoczące mnie w różane policzki oraz jej śmiech. Ciepły, serdeczny
uśmiech kobiety naprawdę szczęśliwej. Wydaje mi się, że ja sama także się
uśmiecham, pierwszy raz z resztą od wielu lat, co z biegiem czasu wydaje się
niemałym osiągnięciem. Obydwie angażujemy się coraz bardziej, ja natomiast w
tak zwanym miedzy czasie uświadamiam sobie coś jeszcze.
-Wiesz, Mai? Jednak
miałaś rację. –mruczę odpowiadając na dawki wtłaczanego podniecenia. –Zawsze…
Tak jak pięć lat temu, tak i teraz. Ja… Ja…
Wyginam się pod
nienaturalnym kątem, czując jak radosna kobieta przejmuje kontrolę nad naszymi
rozgrzanymi ciałami.
-Ja… Mam wybór. I
zawsze go miałam.
END.
Wróciłam :D
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemne to opowiadanie. Szkoda tylko, że tak zwięźle opisałaś cały ten etap pięciu lat, ale poza tym to nie mam żadnych zastrzeżeń. Dobre, dobre :) I jeszcze raz zachwalam twój styl. Strasznie mi się podoba. Wieczorem pewnie poczytam sobie coś innego od ciebie :)
Tymczasem i u mnie rozdział - http://rika-yoshioka-stories.blogspot.com/