[krew, łzy, rozlana herbata]
***
-Poproszę dwa pączki z
lukrem.
Otyła sprzedawczyni
odziana w różowy fartuch uśmiechnęła się do dwójki chłopców czekających za
ladą, ukazując tym samym widoczne braki w jej uzębieniu- ten uśmiech
towarzyszył jej nawet wtedy, gdy owi mężczyźni zapłacili drobniakami z
przeszukanych kieszeni i usiedli przy jedynym stoliku w całym lokalu. Dziwne,
niektórzy nie okazują uczuć w ogóle, inni natomiast nadrabiają zaległości tych
gburów nosząc uśmiech nieustannie przyklejony do twarzy.
-Jak poszło Ci dziś w
gimnazjum, chibi?
Wyższy z chłopców, ten
ze smukłą twarzą aż proszącą się o miano ‘’najprzystojniejszej’’ z uwagą
przyglądał się niższemu, blondynowi o anielskiej, dziecięcej buźce. Właśnie on,
widząc, że jego starszy kolega intensywnie mu się przypatruje zastygł w
bezruchu, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że powinien chyba jednak
odpowiedzieć.
-Ehm… Jakoś. Druga
klasa nie należy do najłatwiejszych, a po za tym… -zamilkł nerwowo poprawiając
jasny kosmyk, na co starszy z chłopców zareagował niemal natychmiast.
-Po za tym co? Znów Ci
dokuczają?
-Może… Tak trochę.
Mówią, że nie powinienem był w ogóle zjawiać się w szkole, że nie ma dla mnie
miejsca.
Czujne, dokonujące
chłodnej kalkulacji oczy były jedynym wskaźnikiem podenerwowania- tylko one
wyrażały o wiele więcej aniżeli cała wyprostowana sylwetka starszego bruneta.
Co chwila zmieniały swój widok, zatrzymując się to na złotych tęczówkach
swojego kolegi, to na jego drobnych palcach uparcie ściskających do połowy zjedzonego
pączka. To właśnie oczy cały czas były w ruchu, usta natomiast- całkowicie
odwrotnie.
-Nic nie mówisz.
-Bo się martwię. Czy
to nie dziwne?
-Masz śmiesznie
ściśnięte wargi, są nieruchome, natomiast oczy ciągle wędrują, to w górę to w
dół.
-Wiem jak wyglądam.
-Gdy się martwisz
zawsze się stajesz taki… niedostępny. Czujesz się okropnie? –dopytywał blondyn,
któremu na dobre wrócił już dobry humor; zajadał się więc lukrowanym
przysmakiem wesoło majtając nogami. Cóż za dziwna zmiana nastroju!
-Wiem jak się czuję!
Ty za to, jako jedyny, nie boisz się wiercić mi dziury w brzuchu chibi.
–starszy mrugnął kilka razy żeby odpędzić od siebie zły humor narastający
potężnymi falami, odpędził go od siebie szybko dając w zamian jeden ze swych
najsłodszych uśmiechów.
-Już nie są ściśnięte,
widzisz? Dzięki mnie się uśmiechasz. Lubię te wargi, senpai~!
Blondyn wreszcie
skończył swój wywód o ‘’ulubionych wargach sempaja’’, co jakiś czas
zaszczycając go uśmiechem bądź wystawieniem języka, ewentualnie i jednym i
drugim, a jego kolega znów mu się przypatrywał, spod przymrużonych powiek i
ściśniętych warg. I tak było dzień w dzień spotykali się- on, popularny, aczkolwiek skryty licealista oraz wiecznie
uśmiechnięty, wygadany blondyn uczęszczający do małego, prywatnego gimnazjum na
peryferiach miasta. Dzieliło ich niemalże wszystko, ale coś też musiało ich
przecież połączyć…
-Pamiętasz jak
pierwszy raz się spotkaliśmy?
-Oczywiście, przecież
to nie było aż tak dawno temu. –chłopak poluźnił granatowy krawat- część
licealnego uniformu , drugą ręką zmazując jednocześnie lukier z policzka
blondyna. O dziwo, skóra młodszego była o wiele zimniejsza niż przypuszczał.
Wręcz lodowata.
-Pamiętam, że nie
miałem drobnych na coś słodkiego, ty mi je pożyczyłeś, a potem usiedliśmy
dokładnie przy tym stoliku, Toru! –ciągnął nadal wyszczerzając swoje
mlecznobiałe ząbki w jednym z najbardziej uroczych uśmiechów; czekał zapewne na
odpowiedź ze strony starszego licealisty, po chwili, niedoczekawszy się jej
jednak dodał już nieco ciszej:
-Jeszcze jesteś
smutny, senpai?
-Ależ nie! Nie o to
chodzi.
-To o co? –drążył
blondyn.
-O to, że… że… że
dzisiaj idziemy do Ciebie. –jakże ‘’dyskretna’’ zmiana tematu spowodowała
jeszcze szerszy uśmiech na twarzyczce blondyna, który, słysząc owe zdanie w
mgnieniu oka znalazł się przy Toru, wdrapując się na jego kolana.
-…zawsze wpadasz do
mnie, a może raczej odwiedzasz moje jednoosobowe mieszkanko, to teraz
przydałaby nam się jakaś drobna odmiana, prawda?
I znów szeroki
uśmiech. Zaróżowione usta Hiroshiego-san bardzo rzadko układają się w grymas
smutku, a on sam prawie nigdy się nie smuci. Jest jak najjaśniejsza gwiazda na
nocnym nieboskłonie.
-Hai!
***
-Przepraszam za
najście. –Toru zdjął swoje szkolne zamszówki przy samym wejściu do
wielgachnego, oświetlonego z kilku stron salonu, po czym, nadal lekko
onieśmielony wszedł do niego , po drodze nieomal rozbijając stojący w pobliżu
wazon i zaliczając bliskie spotkanie swojego czoła z framugą. Z wielkim trudem
ominął wszystkie przeszkody, nie przewidział jednak tej ostatniej, czekającej
przy wielkich rozmiarów mahoniowej ławie. U niziutkiej kobiety, bo właśnie o
niej tu mowa, można było zauważyć taki sam uśmiech co u Hiroshiego,
przyozdabiający jej smukłą twarz i odejmujący jednocześnie kilka lat.
Chibi nigdy nie mówił
mi, że ma siostrę. Może… może po prostu nie chciał żebym się o niej dowiedział?
-Jestem mamą
Hiroshiego, miło mi Cię poznać.
Toru z wysiłkiem
wciągnął powietrze do płuc, krztusząc się i dławiąc- dobrze, że pamiętał
chociaż o oddychaniu.
Tego się nie spodziewał!
-Mi także bardzo miło.
-Starszy kolega, hę?
–uśmiechnęła się delikatnie, a wiej błękitnych tęczówkach mignęły ledwo
zauważalne iskierki rozbawienia. Licealista natomiast, zmieszony i
przestraszony zarazem szukał w zasięgu wzroku blondyna, nigdzie go jednak nie
znajdując zdał sobie sprawę, że robi się z lekka czerwony na twarzy.
No bo niby co ma jej
powiedzieć? Że on i Hiroshi są… tylko przyjaciółmi? Gołym okiem widać, że to
kłamstwo, a kobieta stojąca przed nim sprawiała wrażenie, jakby mogła wyczuć łgarzy
na odległość kilku kilometrów.
-Hiroshi-chan udał się
już na górę, parzy herbatkę. –szepnęła, jakby przeczuwając kogo szuka gość
syna. –Właściwie to… właściwie to mam dużo pracy i nie będę Cię już zasypywać
pytaniami, przecież nie po to tu przyszedłeś, prawda? –i kolejny
porozumiewawczy, mrożący krew w żyłach
uśmieszek. –Dołącz już do niego, Toru.
Chłopak odetchnął z
ulgą i już miał wspiąć się na pierwszy stopień gdy nagle został znów
zatrzymany- odwrócił się więc napotykając czujny wzrok kobiety.
-Toru?
-Słucham, pani
Hanaki-san?
Rodzicielka blondyna
wyglądała teraz jakby miała się za chwilę rozpłakać. Zmiana nastroju, nagła i
całkowicie niespodziewana- to chyba także rodzinne.
-Bardzo się cieszę, że
mój syn ma takiego sympatycznego kolegę. –szepnęła ledwie dosłyszalnie
specjalnie kładąc nacisk na słowo ‘’kolega’’. –Bo wiesz, on… Jakoś nigdy nie
potrafił zjednywać sobie przyjaciół, od kiedy pamiętam był sam! To wszystko
przez tą chorobę, ale… on i tak j-jest bardzo dzielny. Wytrwały.
Chwila moment. Serce
Toru waliło przynajmniej dziesięć razy głośniej, chłopak słyszał niemalże każde
jego szaleńcze uderzenie, energiczny rytm wybijany przez samodzielny organ w
ciele odrętwionego chłopaka. Chwila. Moment. Oczy licealisty zaszły dziwną
mgłą; chłopak uparcie starał się jej pozbyć, mrugał więc raz po raz, dopiero po
jakimś czasie zdając sobie sprawę z tego, czym jest owa mgła. Zaraz. Chwila. On
nigdy nie płacze. Nie jest zdolny do okazywania jakichkolwiek uczuć, a już na
pewno nie tych zmniejszających jego renomę w publicznym liceum. On nigdy nie
uronił ani jednej łzy! Zaraz. Chwila moment. Toru usłyszał swój własny, nadal
pełen niedowierzania głos:
-Jaka choroba?
W tej oto chwili
pragnął zginąć, tak po prostu.
-To Hiroshi-chan nic
Ci nie powiedział?
[cdn.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz