Serce z lukru [part II]


Drzwi do malutkiego pokoiku blondyna otwarły się z hukiem, w jednej chwili wyleciały z zawiasów opadając na framugę z ostatnim tchnieniem, a na korytarz wpadł Toru. Wściekły? Smutny? Hiroshi nie mógł dostrzec jego twarzy, po zachowaniu kolegi jednak trafnie wywnioskował, że musiało stać się coś bardzo złego, a mając na myśli ‘’coś bardzo złego’’ obawiał się jednak najgorszego. Brunet stanął w przejściu przygarbiony i nie wykonał już żadnego innego ruchu, jakby panicznie bojąc się o swoje życie w tym pokoju.
-Poznałeś moją mamę, prawda? –młodszy z chłopców uśmiechnął się niemrawo, w prawej ręce nadal ściskając porcelanową filiżankę, do której miał chwilę temu nalać zielonej herbaty. –Jest bardzo wesołą kobietą, jakby nie patrzeć, no i… i chyba Cię polubiła, senpai. –‘’mały’’ nadal prowadził swój monolog. No i czekał na reakcję swojego starszego kolegi. Gdy owa reakcja już nastąpiła, zaczął jednak żałować.
Toru przekroczył próg malutkiej sypialni w zaledwie kilku mrugnięciach okiem, dopadł niczego niespodziewającego się blondyna i zaczął go całować- zupełnie bez emocji, bez żadnego uczucia. Była tylko i wyłącznie zachłanność i aż rażąca w oczy desperacja; wyglądało to tak, jakby licealista odbierał tylko należne, bojąc się jednocześnie o upływający czas. Brać to, co się należało. Szybko. Niski blondyn, dławiąc się głębokimi pocałunkami kolegi wypuścił z dłoni porcelanowe naczynie, pociągając ze sobą tym samym i wazon, i resztę zastawy. Trzask. Przy akompaniamencie rozsypujących się dookoła odłamków szkła całowali się nadal, całkowicie głusi na jakiekolwiek bodźce z otoczenia. Wokoło nich powolutku sączyła się ciepła ciesz. Krew któregoś z nich? Herbata? Nieważne. Kawałki doszczętnie zniszczonej, jakże drogocennej zastawy zdobiły bury dywan. Droga? Piękna? Nieważne. W tej chwili mało co się liczyło.
-T-Toru, po-po… posłuchaj! –gdy starszy z chłopców robił krótkie przerwy na zaczerpanie większej dawki powietrza ten młodszy podejmował desperacką próbę przejęcia kontroli nad biegiem wydarzeń, co, zważając na drobną posturę, kompletne zdezorientowanie i wątłe ciałko graniczyło z cudem. Starszy, a co za tym idzie-  o wiele silniejszy przytrzymywał więc Hiroshiego za nadgarstki nadal, pozostawiając na jego ciele rozgrzane ślady po chaotycznych pocałunkach. Plan, schemat, powtarzający się już od jakiegoś czasu- pocałunki, próba dojścia do głosu, dostateczne uciszenie, znów namiętności. I tak w kółko.
Podczas gdy licealista zaczął pozbywać się ze swojego kochanka wszystkich zbędnych ubrań coś przykuło jego uwagę. A cóż tak potężnego mogło wybudzić go z tego przerażającego stanu, w jakim się znalazł? Łza.
-Daj mi chociaż powiedzieć jedno zdanie! –płaczliwy ton Hiroshiego oderwał Toru od rozporka kolegi. Chwila, krótki przebłysk. Tylko tyle wystarczyło. Już otrzeźwiał.
-Chciałem powiedzieć Ci o tym już od dłuższego czasu, ale ja… ja… ja się bałem!
Łzy blondyna tworzyły ujście przy jego długich rzęsach, gromadą spływały po policzku i znikały na dywanie, łącząc się z krwią i rozlaną herbatą. Wspaniałe połączenie.
-Panicznie bałem się Twojej reakcji. Wiem, to było zbyt samolubne, zbyt wredne. Ja jednak inaczej nie mogłem! Nie potrafiłem, nie dałem rady! Tobie chyba też było by trudno oznajmić najważniejszej osobie pod słońcem o tym, że za jakiś czas Ciebie już nie będzie na tym świecie. Puf. I znikniesz. Że nie zaśpiewasz tej piosenki, że nie pojedziesz latem nad morze, że nie zobaczysz pierwszych płatków śniegu tegorocznej zimy. Bo nie zdążysz.
Do rzeki dołączyły także słone krople rozpaczy Toru, tego dnia płakał już drugi raz z rzędu i jak na razie czuł tylko, że wyczerpał już magazyn pełen łez. Ba! On nie szlochał. On wył.
-Nigdzie nie pójdziesz! –krzyknął wtulając jednocześnie głowę w ciało blondyna, rozkoszując się jego wonią.
-Nigdzie nie pójdziesz!
-Ale.. ale ja się przecież nigdzie nie wybieram, senpai.
-Zakazuję Ci, rozumiesz? –licealista całkowicie głuchy na otoczenie kurczowo trzymał się prawie nagiego ciała Hiroshiego. W tej chwili poziom jego inteligencji mógł się równać co najwyżej z umysłem trzylatka, któremu ktoś w wyjątkowo brutalny sposób chciał odebrać ulubioną zabawkę.
-Nigdzie. Nie. Pójdziesz. NIE MASZ PRAWA!
Przeniósł gimnazjalistę na kanapę, jednak to on najpierw się na niej położył, lokując blond czuprynę kolegi na swoim podbrzuszu. I leżeli. Nic więcej.
-Już dobrze.. Cii.. Wszystko będzie dobrze. –‘’chibi’’ Hiroshi uspokajającym gestem gładził klatkę piersiową starszego chłopca, cały czas zapewniając mu, że nic złego się już nie stanie. Mimo, że to Toru- starszy, doroślejszy, dojrzalszy- powinien zapewnić opiekę, zagwarantować bezpieczeństwo, to w tej chwili potrafił jedynie wdychać i wydychać powietrze. Przez tą jedną chwilę przeniósł się czasie, zamienił się w bezbronne dziecko i pozwolił sobie na zatracenie się w tej sytuacji bez wyjścia, zapomnienie o problemach dzisiejszego południa.
-Nie zostawię Cię samego, senpai. Ktoś przecież musi mieć towarzysza do zajadania się pączkami, prawda?
Leżeli. Mijały sekundy, minuty, godziny. Żaden z nich nie miał pojęcia o upływającym czasie, kropla po kropli przeciekającym przez palce –dla nich życie się już zatrzymało. Właściwie to… Właściwie to mogłoby nawet nie istnieć. To i tak byłoby bez znaczenia.



-Poproszę dwa pączki z lukrem. –brunet oparł się o starą, spróchniałą ladę czekając na przyjęcie złożonego przezeń zamówienia. Ta sama sprzedawczyni w tym samym różowym fartuchu uśmiechała się w ten sam, ‘’bezzębny’’ sposób. Nawet pogoda była taka sama.
-Pozdrów blondyna.
Ta sama pulchna dłoń podająca zawsze te same słodkości i tym razem wychyliła się z okienka.
-Ależ oczywiście.
Toru zdjął z siebie lekko przetartą marynarkę, część licealnego mundurku, i przewiesił ją sobie przez ramię, kłaniając się jeszcze na odchodne starej sprzedawczyni.
-Naprawdę piękna pogoda. Trzeba będzie powiedzieć Hiroshiemu.
Licealista skręcił za róg- dokładnie zapamiętał tą drogę, obliczył każdy kilometr prowadzący do Tego miejsca, metr po metrze, centymetr po centymetrze. W końcu jego obowiązkiem było jak najczęstsze pojawianie się tych okolicach. Był mu to winny.
Lekko zasapany usiadł na ławeczce, zrzucając jednocześnie całkowicie zbędny balast w postaci szkolnej torby i marynarki.
-Nawet nie wiesz, jaka dziś ładna pogoda. Po przymrozkach i wielkich zawieruchach przyszedł czas na wiosnę! Ach, wiosna, jest taka kolorowa, taka pachnąca, taka… nieprzewidywalna! Wszędzie wkoło świergoczą ptaki, a liście barwią się na wszystkie odcienie zieleni, rzeczywiście, musiałbyś to zobaczyć… -zaczął uśmiechając się sam do siebie.
-Nawet ta gruba, bezzębna sprzedawczyni z piekarni na rogu kazała Cię pozdrowić. Dziwna z niej kobieta.
W tej chwili wyrażenie ‘’rozmowa się nie klei’’ zyskało całkiem nowy wymiar.
-Minął dokładnie rok. Ale ten czas leci, nieprawdaż?
Po niewczasie zdał sobie sprawę, że w kieszeni nadal czekają na niego dwa pączki, wyjął je więc, a następnie, niemal z czcią zajął się jednym z nich.
-Ach, byłbym zapomniał.
Drugą lukrowaną słodkość opakowaną w papier śniadaniowy położył na płycie nagrobkowej; opuszkiem palca przejechał po zimnym, bezbarwnym marmurze ze zdziwieniem stwierdzając, że jest już nieco przybrudzony. Dziwne, przecież jakiś czas temu ją czyścił.
Ociągając się wrócił na swoje miejsce, przedtem jednak pozbywając się ziemi z palca wskazującego- nie może jeść przecież z brudnymi rękami, ‘’chibi’’ zawsze mu to wypominał.
-Smacznego, Hiroshi-chan.

[END]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz