Drzwi do malutkiego pokoiku blondyna otwarły się z hukiem, w jednej chwili wyleciały z zawiasów opadając na framugę z ostatnim tchnieniem, a na korytarz wpadł Toru. Wściekły? Smutny? Hiroshi nie mógł dostrzec jego twarzy, po zachowaniu kolegi jednak trafnie wywnioskował, że musiało stać się coś bardzo złego, a mając na myśli ‘’coś bardzo złego’’ obawiał się jednak najgorszego. Brunet stanął w przejściu przygarbiony i nie wykonał już żadnego innego ruchu, jakby panicznie bojąc się o swoje życie w tym pokoju.
-Poznałeś moją mamę,
prawda? –młodszy z chłopców uśmiechnął się niemrawo, w prawej ręce nadal
ściskając porcelanową filiżankę, do której miał chwilę temu nalać zielonej
herbaty. –Jest bardzo wesołą kobietą, jakby nie patrzeć, no i… i chyba Cię
polubiła, senpai. –‘’mały’’ nadal prowadził swój monolog. No i czekał na
reakcję swojego starszego kolegi. Gdy owa reakcja już nastąpiła, zaczął jednak
żałować.
Toru przekroczył próg
malutkiej sypialni w zaledwie kilku mrugnięciach okiem, dopadł niczego niespodziewającego
się blondyna i zaczął go całować- zupełnie bez emocji, bez żadnego uczucia.
Była tylko i wyłącznie zachłanność i aż rażąca w oczy desperacja; wyglądało to
tak, jakby licealista odbierał tylko należne, bojąc się jednocześnie o
upływający czas. Brać to, co się należało. Szybko. Niski blondyn, dławiąc się
głębokimi pocałunkami kolegi wypuścił z dłoni porcelanowe naczynie, pociągając
ze sobą tym samym i wazon, i resztę zastawy. Trzask. Przy akompaniamencie
rozsypujących się dookoła odłamków szkła całowali się nadal, całkowicie głusi
na jakiekolwiek bodźce z otoczenia. Wokoło nich powolutku sączyła się ciepła
ciesz. Krew któregoś z nich? Herbata? Nieważne. Kawałki doszczętnie
zniszczonej, jakże drogocennej zastawy zdobiły bury dywan. Droga? Piękna?
Nieważne. W tej chwili mało co się liczyło.
-T-Toru, po-po…
posłuchaj! –gdy starszy z chłopców robił krótkie przerwy na zaczerpanie
większej dawki powietrza ten młodszy podejmował desperacką próbę przejęcia
kontroli nad biegiem wydarzeń, co, zważając na drobną posturę, kompletne
zdezorientowanie i wątłe ciałko graniczyło z cudem. Starszy, a co za tym
idzie- o wiele silniejszy przytrzymywał
więc Hiroshiego za nadgarstki nadal, pozostawiając na jego ciele rozgrzane
ślady po chaotycznych pocałunkach. Plan, schemat, powtarzający się już od
jakiegoś czasu- pocałunki, próba dojścia do głosu, dostateczne uciszenie, znów
namiętności. I tak w kółko.
Podczas gdy licealista
zaczął pozbywać się ze swojego kochanka wszystkich zbędnych ubrań coś przykuło
jego uwagę. A cóż tak potężnego mogło wybudzić go z tego przerażającego stanu,
w jakim się znalazł? Łza.
-Daj mi chociaż
powiedzieć jedno zdanie! –płaczliwy ton Hiroshiego oderwał Toru od rozporka
kolegi. Chwila, krótki przebłysk. Tylko tyle wystarczyło. Już otrzeźwiał.
-Chciałem powiedzieć
Ci o tym już od dłuższego czasu, ale ja… ja… ja się bałem!
Łzy blondyna tworzyły
ujście przy jego długich rzęsach, gromadą spływały po policzku i znikały na
dywanie, łącząc się z krwią i rozlaną herbatą. Wspaniałe połączenie.
-Panicznie bałem się
Twojej reakcji. Wiem, to było zbyt samolubne, zbyt wredne. Ja jednak inaczej
nie mogłem! Nie potrafiłem, nie dałem rady! Tobie chyba też było by trudno
oznajmić najważniejszej osobie pod słońcem o tym, że za jakiś czas Ciebie już
nie będzie na tym świecie. Puf. I znikniesz. Że nie zaśpiewasz tej piosenki, że
nie pojedziesz latem nad morze, że nie zobaczysz pierwszych płatków śniegu
tegorocznej zimy. Bo nie zdążysz.
Do rzeki dołączyły
także słone krople rozpaczy Toru, tego dnia płakał już drugi raz z rzędu i jak
na razie czuł tylko, że wyczerpał już magazyn pełen łez. Ba! On nie szlochał.
On wył.
-Nigdzie nie
pójdziesz! –krzyknął wtulając jednocześnie głowę w ciało blondyna, rozkoszując
się jego wonią.
-Nigdzie nie
pójdziesz!
-Ale.. ale ja się
przecież nigdzie nie wybieram, senpai.
-Zakazuję Ci,
rozumiesz? –licealista całkowicie głuchy na otoczenie kurczowo trzymał się
prawie nagiego ciała Hiroshiego. W tej chwili poziom jego inteligencji mógł się
równać co najwyżej z umysłem trzylatka, któremu ktoś w wyjątkowo brutalny
sposób chciał odebrać ulubioną zabawkę.
-Nigdzie. Nie.
Pójdziesz. NIE MASZ PRAWA!
Przeniósł
gimnazjalistę na kanapę, jednak to on najpierw się na niej położył, lokując
blond czuprynę kolegi na swoim podbrzuszu. I leżeli. Nic więcej.
-Już dobrze.. Cii..
Wszystko będzie dobrze. –‘’chibi’’ Hiroshi uspokajającym gestem gładził klatkę
piersiową starszego chłopca, cały czas zapewniając mu, że nic złego się już nie
stanie. Mimo, że to Toru- starszy, doroślejszy, dojrzalszy- powinien zapewnić
opiekę, zagwarantować bezpieczeństwo, to w tej chwili potrafił jedynie wdychać
i wydychać powietrze. Przez tą jedną chwilę przeniósł się czasie, zamienił się
w bezbronne dziecko i pozwolił sobie na zatracenie się w tej sytuacji bez
wyjścia, zapomnienie o problemach dzisiejszego południa.
-Nie zostawię Cię
samego, senpai. Ktoś przecież musi mieć towarzysza do zajadania się pączkami,
prawda?
Leżeli. Mijały
sekundy, minuty, godziny. Żaden z nich nie miał pojęcia o upływającym czasie,
kropla po kropli przeciekającym przez palce –dla nich życie się już zatrzymało.
Właściwie to… Właściwie to mogłoby nawet nie istnieć. To i tak byłoby bez
znaczenia.
-Poproszę dwa pączki z
lukrem. –brunet oparł się o starą, spróchniałą ladę czekając na przyjęcie
złożonego przezeń zamówienia. Ta sama sprzedawczyni w tym samym różowym
fartuchu uśmiechała się w ten sam, ‘’bezzębny’’ sposób. Nawet pogoda była taka
sama.
-Pozdrów blondyna.
Ta sama pulchna dłoń
podająca zawsze te same słodkości i tym razem wychyliła się z okienka.
-Ależ oczywiście.
Toru zdjął z siebie
lekko przetartą marynarkę, część licealnego mundurku, i przewiesił ją sobie
przez ramię, kłaniając się jeszcze na odchodne starej sprzedawczyni.
-Naprawdę piękna
pogoda. Trzeba będzie powiedzieć Hiroshiemu.
Licealista skręcił za
róg- dokładnie zapamiętał tą drogę, obliczył każdy kilometr prowadzący do Tego
miejsca, metr po metrze, centymetr po centymetrze. W końcu jego obowiązkiem
było jak najczęstsze pojawianie się tych okolicach. Był mu to winny.
Lekko zasapany usiadł
na ławeczce, zrzucając jednocześnie całkowicie zbędny balast w postaci szkolnej
torby i marynarki.
-Nawet nie wiesz, jaka
dziś ładna pogoda. Po przymrozkach i wielkich zawieruchach przyszedł czas na
wiosnę! Ach, wiosna, jest taka kolorowa, taka pachnąca, taka… nieprzewidywalna!
Wszędzie wkoło świergoczą ptaki, a liście barwią się na wszystkie odcienie
zieleni, rzeczywiście, musiałbyś to zobaczyć… -zaczął uśmiechając się sam do
siebie.
-Nawet ta gruba,
bezzębna sprzedawczyni z piekarni na rogu kazała Cię pozdrowić. Dziwna z niej
kobieta.
W tej chwili wyrażenie
‘’rozmowa się nie klei’’ zyskało całkiem nowy wymiar.
-Minął dokładnie rok.
Ale ten czas leci, nieprawdaż?
Po niewczasie zdał
sobie sprawę, że w kieszeni nadal czekają na niego dwa pączki, wyjął je więc, a
następnie, niemal z czcią zajął się jednym z nich.
-Ach, byłbym
zapomniał.
Drugą lukrowaną
słodkość opakowaną w papier śniadaniowy położył na płycie nagrobkowej;
opuszkiem palca przejechał po zimnym, bezbarwnym marmurze ze zdziwieniem
stwierdzając, że jest już nieco przybrudzony. Dziwne, przecież jakiś czas temu
ją czyścił.
Ociągając się wrócił
na swoje miejsce, przedtem jednak pozbywając się ziemi z palca wskazującego-
nie może jeść przecież z brudnymi rękami, ‘’chibi’’ zawsze mu to wypominał.
-Smacznego,
Hiroshi-chan.
[END]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz