A pamiętasz gdy... Halloween

Cukierek albo psikus! ~~~

Nigdy nie przepadałem za tego typu świętem- jasne, urocze przebieranki, wspólne picie i te sprawy… jednak, zraziłem się do Hallowen bardzo, gdy rok temu Fuery oraz Breda upili mnie do nieprzytomności właśnie owego nieszczęsnego dnia. Nic więc dziwnego, że na wieść o wspólnym świętowaniu zareagowałem zrezygnowaniem i niechęcią, która po wkroczeniu Roya do akcji niemal natychmiast zamieniła się zaś w najczystsze przerażenie.
-Och, Stalowy, Stalowy… Na Twoim miejscu tak bym się nie sprzeciwiał. Chyba wiesz, jak dużo mogę zrobić w sprawie przepustki do biblioteki, prawda?
Pułkownik Mustang i ten jego dar przekonywania.
-Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić! –wykrzyknął podekscytowany Al. Jego krwistoczerwona pelerynka łopotała na wietrze, a różnobarwne szlaczki wymalowane na zbroi kazały przypuszczać, że ktoś zakradł się po cichu do łóżka brata i poeksperymentował trochę z kolorami farb. Zresztą, sam nie wyglądałem lepiej- ze skórą całą pomalowaną na barwę zgniłej zieleni i ‘’zszyciami’’ w każdym możliwym miejscu czułem się jak prawdziwe zombie.
-Witamy w upiornym domuuu! –zawył Fuery witając nas przy drzwiach prowadzących do kwatery głównej. Przyodziany w poplamiony krwią lekarski kitel i maseczkę chirurgiczną wyglądał jakby dopiero co urwał się ze stołu operacyjnego- nie dziwcie się dlatego, że jak najszybciej chciałem urwać się z tej pseudo-imprezy.
Mijając kolejno Havoca w kaftanie bezpieczeństwa, rodzeństwo syjamskie- Ross i Brosha, Bredę z ogromnych rozmiarów wyszczerzoną dynią na głowie, Farmana- nietoperza oraz porucznik Hawkeye w seksownym stroju bohaterki kocicy dotarliśmy do jadalni, ozdobionej specjalnie na dzisiejszą uroczystość. Przy jednym z syto zastawionych stolików siedział wampirzy władca dzisiejszego przyjęcia- Roy Mustang we własnej osobie. Z drwiną wpatrywał się prosto na mnie, swoje zamiary ukrywając co jakiś czas upiciem łyka krwistoczerwonego ponczu lub nagłym zainteresowaniem się pieczonymi jabłkami leżącymi w misie.
Zapowiada się zajebiście ciekawy wieczór w towarzystwie pułkownika.
-Wszyscy już są! –wykrzyknął podekscytowany Armstrong starając się przekrzyczeć gwar niemniej podekscytowanych żołnierzy. Schodząc z ustawionego na środku podestu nieszczęśliwie zaplątał się w swoją jaskrawą pelerynkę Supermana i poleciał kilka metrów do przodu lądując zaledwie metr od moich stóp.
-Możemy zacząć… oczywiście od tunelu strachów! –dodał ociężale podnosząc się z podłogi, po czym nie zważając na dzikie wrzaski i protesty oddzielił mnie od Alphonsa; podniósł mnie z ziemi niczym wór kartofli i odstawił dopiero przed drzwiami prowadzącymi na korytarz. –Ty Edwardzie Elricu będziesz w pierwszej dwójce. –dodał pośpiesznie, zatrzasnął drzwi przed nosem pozostawiając sam na sam z otaczającą mnie zewsząd ciemnością.
-Jakaż to strata czasu. Mamy dojść jedynie na pierwsze piętro!
Ale czy aby na pewno sam na sam…?
-To chyba nie jest aż takie trudne. –zbyt znajomy głos już obok mnie fuknął z dezaprobatą. –No, chyba że boisz się zostać tu ze mną, Stalowy. To już całkiem inna sprawa. –w mroku błysnęły wampirze kły, a ja sam poczułem nieprzyjemne dreszcze ciągnące się aż po koniuszki palców. Mógłbym przysiąc, że w ciemności pułkownik oblizał usta- a może to tylko tunel strachów płatał mi figle?
-Miejmy to już za sobą. –odparłem udając niezwykłe znużenie. Odepchnąłem tekturowego ducha, który wesoło huśtał się na linie, a po spotkaniu z moją stalową ręką z łoskotem upadł kilka kroków dalej.
-Aż tak Ci śpieszno? –śmiech Mustanga, a może raczej jego obrzydliwy rechot zagłuszyło wycie, które, jak się później okazało, dochodzące z magnetofonu ukrytego pod ciemnym materiałem.
-Nie, mam po prostu dosyć tej farsy. –od niechcenia posłałem przeklęte ‘’grające pudło’’ w diabły aż rozleciało się na tysiąc drobnych części. Nagle czując, że coś łapie mnie kurczowo za zdrową rękę chciałem to jak najszybciej odepchnąć doszukując się w tym kolejnego podstępu ze strony tunelu strachów, nic więc dziwnego, że dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę, że owym ‘’czymś’’ okazała się ręka pułkownika, teraz jak gdyby nic przejeżdżająca po moich pośladkach.
-Musiałem złapać Cię za rękę. –białe ząbki wyszczerzyły się jeszcze bardziej. –bałem się.
-Ale czy TO było aby konieczne?! –z duszą na ramieniu przyśpieszyłem kroku, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem rąk pułkownika. Niestety, mój bieg tylko zachęcił przeklętego Mustanga, który ciągle z uśmiechem dopadł mnie prędzej niż przypuszczałem, a następnie, uczepiając się mnie ze zdwojoną siłą i bez uprzedzenia przejechał wierzchem dłoni po moim podbrzuszu. Gdy dotarł niżej, do mojej męskości, przycisnął dłoń mocniej wywołując tym samym jęk zdumienia połączonego z wywołanym podnieceniem.
-P-pułkowniku! Co panu odpierdziela?! –opanowałem nieokrzesane reakcje organizmu na tyle by wrzasnąć co sił w płucach i odepchnąć się od Mustanga. Ten zaś, najwidoczniej jak najbardziej usatysfakcjonowany klepnął mnie na odchodne po tyłku, po czym, jak gdyby nic przeszedł koło mnie.
-Nic mi nie udowodnisz stalowy. –rzucił jeszcze w przejściu. –to tylko tunel strachów.
A co na to czekający towarzysze? Widząc mnie, ofiarę na skraju załamania nerwowego, z rozbieganym wzrokiem i zarumienionym obliczem odnieśli zapewne wrażenie, że po raz pierwszy tak bardzo się czegoś wystraszyłem. Z resztą, mieli w tym sporo racji… Wampiry budzą przecież przerażenie po dziś dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz